Błękit nieba zdawał się pochłaniać horyzont.
Lekki wiatr mierzwił mi sierść, kiedy siedziałem na brzegu klifu,
zapatrzony w ten cudownie niebieski bezmiar, nieskalany choćby jedną
chmurką. Słońce przyjemnie grzało mnie w grzbiet, a od morza wiała
orzeźwiająca bryza... Takie dni właśnie lubię najbardziej. Mogę się
wtedy odprężyć, odciąć od bolesnej przeszłości. Odsunąć od siebie
wspomnienia o krwi, śmierci i cierpieniu, o krwawym polu bitwy... Mogę
skupić się tylko na tym, co jest tu i teraz... Nie dopuszczać do siebie
obrazów przeszłości...
Zapomnieć.
I nic nie mąciłoby mojego spokoju, gdyby nie nagły szelest w krzakach za
mną. Serce zamarło mi w piersi, a potem ruszyło ze zdwojoną siłą,
podjechało do gardła, czułem jego bicie w przełyku. Krew zaszumiała mi w
uszach. Zerwałem się błyskawicznie, odruchowo przybierając postawę
obronną. Płochliwość nie jest cechą, którą lubię się chwalić, ale weszła
mi w nawyk tak głęboko, że nie umiem już reagować inaczej.
Czasem wstyd mi za siebie. Naprawdę wstyd.
Jednak wtedy... Wtedy to było coś innego. Kiedy spomiędzy krzaków
wyłoniła się skrzydlata wilczyca, nie czułem wstydu. Przynajmniej z
początku. Najpierw była dziwna... radość. Wadera przyjrzała mi się
uważnie, jakby mnie oceniając, a mi szybciej zabiło serce. Dopiero potem
dotarło do mnie, że muszę wyglądać jak idiota. Odpuściłem obronną
postawę, jednak wciąż obserwowałem wilczycę nieufnie, gdy podchodziła do
mnie z przyjaznym uśmiechem na pysku.
<Jenna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pamiętaj by podpisać się pod komentarzem imieniem swojego wilka. Każdy komentarz nie obdarzony podpisem znika w trybie natychmiastowym